Jan Maksimuk
Służył prawosławnemu ojcu, pamiętając nie wojsko, ale 30 cywilów z Podlasia, którzy zginęli 67 lat temu. Niektórzy z nich zostali rozstrzelani. Byli, że tak powiem, szczęście. W końcu większość z nich wydaje się być zabita kolbą siekiery.
Cmentarz specjalny
Te cmentarze wojskowe w Bielsku są niesamowite. W czasach komunizmu istniały tylko symboliczne groby żołnierzy radzieckich, którzy zginęli w 1944 roku, wyzwalając Białystok z rąk Niemców. Po przewrotach politycznych 1989 roku służyły także jako miejsce dla bojowników podziemia antykomunistycznego, czyli walczących z żołnierzami sowieckimi, którzy wrócili do domu po zdobyciu Berlina. A w 2002 roku stał pomnik 30 woźniców, prawosławnych Białorusinów, zabitych przez tych antykomunistycznych bojowników.
To znaczy na tym bielskim cmentarzu leżą szczątki morderców i ich ofiar, zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Oczywiście nabożeństwa żałobne odbywają się tam w różne dni, z różnych okazji i różnych ojców prawosławnych, a następnie księży katolickich.
Krwawy najazd
30 podlaskich chłopów zostało zabitych przez żołnierzy z oddziału tzw. Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, utworzonego przez tych żołnierzy Armii Krajiny, którzy nie zgodzili się na jej formalne rozwiązanie na początku 1945 roku. Wydziałem kierował kpt. Ramuald Rice ps. „Burza”, który w 1944 r. wraz z AK przeniósł się z Wilna do Białegostoku. Po rozwiązaniu Armii Kraju Sztorm wstąpił do Komunistycznej Armii Polskiej, ale wkrótce zdezerterował i wstąpił do podziemia antykomunistycznego. W historii Białegostoku „Burza” zapisał się przede wszystkim jako sprawca krwawego napadu na przełomie stycznia i lutego 1946 r., w którym spalono pięć wsi i zginęło 79 prawosławnych Białorusinów, w tym małe dzieci, kobiety i starców. Wielu z nich spłonęło w płonących domach.
Według śledztwa w sprawie napadu (na początku przejrzałem materiały śledztwa w białostockim sądzie), 28 stycznia 1946 r. „Bury” wraz ze swoim wydziałem (w skład którego wchodziło ok. 200 osób, zarówno b. AK z Wilna, jak i miejscowych) Polacy) ) był w pobliżu wsi Łozyca. Tam wydział zatrzymał wóz wozów, którymi okoliczni mieszkańcy wsi na polecenie władz udali się po drewno na opał dla szkoły.
29 stycznia oddział Buraga przypuścił brawurowy atak na sowiecki garnizon w Hajnówce, zabijając dwóch sowieckich żołnierzy i schwytając podpułkownika (któremu, według późniejszych śledztw, udało się uciec).
30 stycznia oddział Buraga, przejeżdżając przez wieś Krasnoje Sioło, postanowił zmienić część wozów i nakazał sołtysom we wsi przygotowanie nowych wozów. 12 woźnic opuściło Czerwoną Wioskę, a czterech wróciło do domu.
31 stycznia oddział Buraga znalazł się w lesie w pobliżu wsi Staryi Puhaly. Woźnicom, którzy potrafili się gonić i rozmawiali po polsku po polsku, pozwolił wrócić do domu. A inni - kazali zabić. Ludzie w Puhaly powiedzieli później, że tej nocy w wiosce słychać było krzyki torturowanych ludzi i tylko kilka strzałów. Najprawdopodobniej woźnicy zostali pobici kolbami siekier, a rozstrzelani zostali tylko ci, którzy próbowali uciec. Łącznie 30 osób z 12 wsi: Krasnoye Selo, Zbuch, Chizhi, Velyki Pasechniki, Yagadniki, Lozitsy, Machnatoe, Zaleshany, Rakavichy, Kryvaya, Areshkava, Vyhanovskaya Volka.
1 lutego „Bury” spalił wsie Zaleshany i Vyhanovskaya Volka. W Zaleshanach „Burza” nakazał zebrać wszystkich ludzi na spotkanie w jednym domu, do którego drzwi następnie przywiązali jego żołnierze i podpalili dom. Wiele osób zostało spalonych, ale nikt nie zginął, ponieważ ludzie w końcu zatrzasnęli drzwi i uciekli. Byłem w Zaleshanach w 1990 roku, rozmawiając ze świadkami tamtych czasów. Powiedzieli mi, że żołnierze, którym kazano pilnować domu, aż spłonął doszczętnie, strzelali do ludzi uciekających w pole, a raczej nad nimi, żeby nie strzelać. Paradoksalnie we wsi zginęli ludzie, którzy nie przybyli na spotkanie. „Burza” nakazała podpalenie całej wsi, a 15 osób, w tym dzieci i kobiety, spłonęło w płomieniach lub rozstrzelano na podwórkach, próbując uciec przed ogniem. W załączonym filmie Piotr Mladianouski, mieszkaniec Zaleshany, opowiada o tamtym krwawym dniu w swojej wsi. Miał wtedy sześć lat i był w płonącym domu, z którego próbował uciec przez okno, zanim przerażeni ludzie wyłamali drzwi. Piotr Mladianowski posługuje się gwarą podlaską swojej wsi.
2 lutego jednostka Buraga spaliła wsie Zani (zabijając 24 osoby) i Shpaki (zabijając 9 osób). Byłem w Zanyi w 1990 roku i rozmawiałem ze świadkami tej tragedii. Jeśli chcecie wiedzieć, jak wygląda podlaska wersja białoruskiego Chatynia, możecie przeczytać mój artykuł z tamtego okresu, opublikowany w „Niwie” w maju 1990 roku. Lektura nie jest zalecana osobom o słabych nerwach.
„Brązowy” został schwytany przez komunistów w 1948 r., osądzony w Białymstoku i powieszony. Bury nie przyznał się do winy w sądzie, obwiniając swojego zastępcę za spalone wsie i zabijając białoruskich chłopów.
Następnie
My, pokolenia podlaskich Białorusinów urodzonych po wojnie, dorastaliśmy niejako w obliczu tych pożarów. Nie znaliśmy przerażających szczegółów tych wszystkich 79 morderstw, ale to, co wiedzieliśmy, wystarczyło, by zrozumieć, kto był Polakiem, a kto jego. Jeśli myślę dzisiaj, a co w istocie jest najważniejszym wydarzeniem historycznym, które pozostaje w pamięci wszystkich Białorusinów w Białymstoku i w ocenie z którym absolutnie się zgadzają, to dochodzę do wniosku, że są to płonące wsie i niewinni krew zimy 1946. Wszystko inne było znacznie mniej ważne niż ta czystka etniczna przeprowadzona przez Polaków na Białorusinach.
Przez cały okres komunizmu nikt nie pisał prawdy o Zanim i Zaleshanach. Nawet komuniści, którzy skazali „Buragę” na śmierć, nie wiedzieli, jak podejść do tego tematu. Zabitych z Zaniewa i Zaleszany zmasakrowano jako ofiary „walki o umocnienie władzy ludu”, ale nawet dla komunistycznych publicystów taki opis brzmiał bardzo nieprawdziwie. Jak czteroletnie dziecko z Zaniewa, które zginęło wraz ze swoim osiemdziesięcioletnim dziadkiem, walczyło o władzę? Słowo „ludobójstwo” zostało w tym kontekście zakazane, a słowo „czystka etniczna” nie było wówczas używane.
W postkomunistycznej Polsce „Buraga” została zrehabilitowana. Sąd w Warszawie w 1995 roku orzekł, że Ramuald Rice, paląc białoruskie wsie i zabijając cywilów, znalazł się w „okolicznościach wyjątkowej konieczności, które zmusiły go do działania nie zawsze jednoznacznie etycznego”. To nie żart, ale oficjalne brzmienie decyzji o rehabilitacji.
Białorusini późno opamiętali się, ale mimo wszystko założyli Komitet Rodzin Zabitych Carterów, który po wieloletnich awanturach z urzędnikami zdołał ponownie pochować szczątki torturowanych woźniców na cmentarzu wojskowym w Bielsku i postawić pomnik z nazwiskami ofiar i ich katów.
Śledztwo w sprawie krwawego napadu „Buraga” przez wiele lat prowadził Instytut Pamięci Narodowej – instytucja zajmująca się „zbrodniami na narodzie polskim”. Instytut umorzył śledztwo w 2005 roku, uznając, że działania Buragi na Białostocczyźnie „noszą ślady ludobójstwa”. Ale ta decyzja nie miała żadnych konsekwencji, to znaczy nikt nie został w tej sprawie dodatkowo oskarżony, nie odwołano rehabilitacji „Buragi” i rodzinom torturowanych i spalonych nie wypłacono odszkodowania.
Od kilku lat krążą pogłoski, że rodziny zabitych kierowców muszą wnieść pozew zbiorowy przeciwko państwu, które zrehabilitowało sprawcę ludobójstwa i wypłaciło odszkodowanie jego rodzinie, nie biorąc pod uwagę rodzin ofiar. Rozmawiali o tym po tegorocznym nabożeństwie żałobnym.
„Jaka jest prawda na świecie?” - pyta retorycznie w filmie Piotr Mladzianowski z Zaleshany, wspominając o rehabilitacji "Buragi".
Na pytania retoryczne w ogóle nie należy odpowiadać, ale odpowiem: taka jest właśnie prawda na świecie.
Bohaterowie i ofiary
Chciałbym przypomnieć mój tekst "Popiół i pamięć", opublikowany w białostockiej "Niwie" w maju 1990 roku. Powodem tej wzmianki jest 67. rocznica czystek etnicznych na Białostocczyźnie, które zostały przeprowadzone zimą 1946 r. przez antykomunistyczny wydział podziemia złożony z członków AK, którzy przenieśli się na Białostocczyznę z Wileńszczyzny. Jednostka pod dowództwem Ramualda Rice'a („Buraga”) spaliła pięć wsi zamieszkanych przez prawosławnych Białorusinów i zabiła ponad 80 cywilów, w tym kobiety i dzieci. Mój tekst opowiada o pacyfikacji wsi Zanie.
W Zanach posługuje się dialektem podlaskim, którego osobliwością jest „mazurska” – wymowa, pod wpływem polskich gwar mazowieckich, s, z, ci dz zamiast š, ž, č i dž: syroki, zaba, cyrvony , sidzu. To samo mówi się we wsi Szpaki, która również została spalona przez departament Buraga podczas krwawego najazdu w styczniu-lutym 1946 roku.
Komuniści schwytali Buragę w 1948 roku, osądzili go w Białymstoku i powiesili w 1950 roku. W 1995 roku, już w nowej Polsce, został zrehabilitowany i umieszczony w panteonie „żołnierzy wyklętych”, czyli walczących w podziemiu z komunizmem. Białorusini z Podlasia mają własną optykę na temat „Buragi”.
Ludzie w Zanyi, którzy opowiedzieli mi tę historię, nie tylko nie chcieli, abym zapisywał ich nazwiska, ale także nie chcieli przemawiać do mikrofonu. Spisywałem ich historie na bieżąco w zeszycie. Jedna osoba mówiła na Podlasiu, inne po polsku, ale z silnym wpływem lokalnego języka. Przygotowując materiał do publikacji, starałem się pozostawić w tekście ślad tej językowej specyfiki rozmówców, dlatego nie przywiązywałem większej wagi do normatywnego tłumaczenia na język białoruski.
Pamiętam, że pisałem tekst, przeczytałem go ponownie i przestraszyłem się. I tak dodałem ostatnie zdanie. Nie założyłbym tego dzisiaj.
Prochy i pamięć
Pamięć wie więcej niż słowa. Pamięć wie więcej, niż chcą powiedzieć słowa. Pamięć - nie słowo - chce powiedzieć wszystko i nie może.
Co w słowach:
Wspomnienia М. К.: Była sobota, akurat wypadły polskie Gramnity. Siostra i ja byliśmy w domu, moja mama, młodszy brat Jozik i ojciec drzemali na stołku przy piecu. Na imprezę przyszło dwóch moich znajomych, jeden kręcił się na kołowrotku, drugi robił na drutach. Starszy brat Vladik wpadł do domu i powiedział, że szpaki palą. Widoczne wybuchy i dym. Mama mówi, że musimy wyjść z domu, bo przyjdą i nas spalą. Wtedy ktoś zapukał do drzwi, tata wyszedł i nie wrócił do domu. Potem strzelili w okno i karbid zgasł. Uderzyliśmy w podłogę. Podniosłem głowę i zobaczyłem przez okno, że nasza wioska już się paliła. Wejdź na wzgórze i wstań, mówi moja mama. Poszedłem i zobaczyłem ze strychu, że leżą pobici na ulicy ludzie. Przecież ulica jest czysta jak dzień, od ognia. Wychodzę i mówię mamie. Mama wzięła polską ikonę, my mieliśmy jedną i wyszła na podwórko. Wszyscy jesteśmy za nią. Pamiętam, że mój brat zdołał zabrać ze sobą szkolnego tokarza. Chodziliśmy do szkoły w Zanach, nasz najstarszy brat Janak uczył nas, że nie było go wtedy w domu, bo starsi chłopcy i mężczyźni od dawna nie nocowali w swoich domach. Kto gdzie, w chacie, na wieżach w stodole czy na gruszy, skrępowany sznurem, żeby nie spaść we śnie. Stajemy przed naszym domem, a oni idą ulicą na nasze podwórko. Jeden z nich wziął i przyłożył mi pistolet do głowy. „Polacy czy Białorusini?” On pyta. „Proszę pana, jesteśmy Polakami, nie zabijajcie nas” – mówi mama. „Jeśli nie masz wieży, nie pytaj sąsiada”. Jest katoliczką ”. Po drugiej stronie ulicy mieszkali katolicy, nasi sąsiedzi. Mama zobaczyła, że sąsiadka... stoi przed domem i pomyślała, że wstawi się za nami. Ponieważ żyliśmy jak jedna rodzina, mówię tu prawdę, jak na spowiedzi. Byli biedni, a nasze mamy były szczere, współczujące i pomagały im tak bardzo, jak tylko mogły. Poszło się zapytać, czy jesteśmy Polakami. A ona powiedziała, wiecie, z taką pogardą czy złością: „Tak, tak, Polacy”. Wrócił i strzelił matce w głowę z pistoletu. Widziałem, jak strasznie krew spływała z głowy mojej matki. Mama upadła w pobliżu domu. Brat Józik uciekł z domu, został zastrzelony, ale nie zastrzelony. Całą noc przesiedział w okopach za wsią, następnego dnia wrócił już do popiołów. A moja siostra, ja i ci przyjaciele zostali wepchnięci do domu. Jeden z nich przyniósł słomę od sąsiadów, zamknęli wejście do piwnicy, bo nie było drzwi, zasypali górę i podpalili. A potem zaczął palić. Pomyśleliśmy, że drzwi są zawiązane czymś, co ma nas trzymać na zewnątrz, i weszliśmy pod łóżko. Ale tu dym, krokwie pękają i zaczynają opadać. Wyciągnąłem okno, mieliśmy podwójne, jak na zimę, drugą ramę wypchnięto na podwórko. Pod oknem mieliśmy staw, tu na nim spada słoma ze strachu i oparzenia. Woda płonie. Choć było zaciekłe, woda nie zamarzła, bo wtedy była odwilż. Nie ma jak wyskoczyć, bo wszędzie jest ogień. Ale nie możemy tego znieść, już zaczęliśmy się dusić. Potem wziąłem w ramiona moją siostrę, miała siedem lat, a ja czternaście, i rzuciłem się przez płomienie, przez cienie na podwórko. Drzwi nie były zamknięte. Za mną są moje dziewczyny. Przebiegłem przez ulicę do tych sąsiadów i bez pytania wślizgnąłem się do ich domu i tam się ukryłem. Tam, gdzie mieszkali Polacy, nie palili tylko Białorusini. A po obu stronach domów nie palono, żeby katolicy się nie palili. Mieliśmy we wsi cztery polskie rodziny ze „szlachty”. A sąsiad, który powiedział „tak, tak Polacy” wpadł do domu i wypędził nas jak nędzne psy. Razem z siostrą pobiegłyśmy w róg podwórka, gdzie miały drewno na opał lub jałowiec, a także wyjęto z domu pierza, bo im wcześniej powiedziano, że Białorusini będą palili, żeby ich wywieźć, jeśli ich dom się złapie. ogień. Ale stamtąd również nas wyrzucono. A my ukryliśmy się w kurniku, który stał obok domów tych sąsiadów. Przebywaliśmy tam do rana, nie wychodziliśmy, gdy się zebrali i krzyczeli „Zbyurka! Zbyurka! ”A potem udał się w drogę do Svirid.
Wspomnienia N. А. (siostra М. К.): Leżałem w tym kurniku na odchodach w jednej koszuli. Siostra powiedziała mi, żebym się nie ruszał. Była przy drzwiach. Słyszałem, jak drżała i drżała. Strzelali we wsi, widziałem przez wyżłobienia, że ich wozy stoją na ziemi, czekając, aż ci we wsi pobiją ludzi i podpalą. Jechali wtedy bardzo długo. Wcześnie rano moja siostra znalazła brata Janaka i zaniósł mnie do dzioba. Sam nie mogłem iść. Potem zabrał mnie do Svirid odwiedzić krewnych. Wiosną wróciłem do Zani, aby odwiedzić babcię. Zani było puste po pożarze, ludzie ukrywali się w innych wioskach, długo się nie zawracali. Tato, kiedy wrócili w niedzielę rano, zobaczyli, że mama spłonęła wraz z domem, pozostawiając tylko kości. Tato zebrał je w płótno, wybił trumnę z desek i zakopał ją razem z innymi, poza wsią, w masowym grobie, tam pojedziemy, pokażę. Cmentarz prawosławny był w Briańsku, ale ludzie bali się tam chodzić i ukrywać, żeby nas tam nie pobić. W grobie tym pochowano łącznie 24 osoby. Te z naszych koleżanek przeżyły, były siostrami, ale tata i mama je zabili.
Wspomnienia А. К.: Przyszli do nas wcześniej, zanim nas spalili, było ich dwadzieścia razy. Grabili, zabierali konie, świnie, ubrania, chleb, wszystko, co widzieli. Przyszedł w nocy, zapukał do okna. Gdy właściciel zapytał „kto?”, powiedzieli „wojsko polskie”. Wiedzieliśmy już, kim są i czego potrzebują. Miałem wtedy 19 lat, byłem na wsi, siedziałem z chłopakami w czyimś domu. W nocy nie spaliśmy w domach, bo jak ktoś z chłopaków zostanie złapany, to jest torturowany. Usłyszeliśmy szelest i skrzypienie wozów. Wyszedłem na podwórze i zobaczyłem, że wieś jest otoczona. Pytam chłopaków, gdzie pobiegniemy? Wszyscy uciekli, kto gdzie. Sam biegłem przez ogród w kierunku lasu. Ale zgubił kapelusz i wrócił po niego. Tutaj zostałem złapany. I poprowadź ulicę. Z jednego domu wyjrzał staruszek o imieniu Michał. On też został zabrany i zabrany ze mną. Zaprowadzili nas na ścieżkę prowadzącą do Svirid i tam kazali nam położyć się na ziemi. Potem jeden z nich poszedł do wsi i długo się nie zawracał. Musiał zapytać dowódców, co z nami zrobić. W wiosce słychać było strzały, z obu stron strzelał dym. Wtedy Polak, który wyszedł, odwrócił się, wyciągnął pistolet i zapytał Michała: „Polak czy Białorusin?”. „Białoruś”, mówi wujek Michał. Strzelił do niego dwukrotnie. Potem pyta mnie o to samo. Odpowiadam tak samo. Strzela do mnie. Na początku myślałem, że rozwalili mi głowę i wybili mózg. Ale nie, kładę się i myślę, więc żyję i moja głowa jest cała. Słyszę jęki i straszne chrapanie wujka Michała. Jego płuca musiały zostać przestrzelone, kątem oka widzę, jak cierpi i wije się wokół mnie. "Popraw temat, więc sen tak wiatry", powiedział strzelec. A potem drugi niech wujek odwróci się od karabinu maszynowego. Skończyłem to. Leżałem tam, aż zobaczyłem, że odeszli od nas i zacząłem patrzeć, jak płonie wioska. Powoli odczołgałem się od nich, potem wstałem i uciekłem. Potem zaczęła się strzelanina, nie wiem, czy do mnie strzelali, czy może we wsi zginęli ludzie. Uciekłem. Ukryłem się w okopach pozostawionych przez Niemców, siedziałem tam i zamarłem. Poczułem krew spływającą po moim ciele, pod ubraniem. Trzeba było gdzieś iść do ludzi. Ale gdzie iść? Wokół polskich wsi. Zapukałem do okna, staruszka otworzyła mi je. Powiedział, że jestem z Zaniewa, że zostaliśmy spaleni i pobici. Przyszedł właściciel, lampy w domu nie świeciły, ale czuł, że coś jest ze mną nie tak. Zaczął mnie badać i zobaczył, że krwawię. Zostałem ranny w dwóch miejscach. Jedna kula przeszła mu przez szyję, druga trafiła w ramię i wyszła w pobliżu łokcia. Zabandażował mnie i rano zabrał do Zani. Na ulicy widziałem zamordowanego ojca. Wszedłem do domu, moja siostra leżała na łóżku, jej klatka piersiowa została postrzelona. I ten człowiek zabrał siostrę do swojego wozu i zawiózł ją przez Briańsk do Bielska, do szpitala. Tam została uratowana. Tej nocy w Zany zginęło 24 osoby. Wielu zostało rannych. Nasz sąsiad wyprowadził swojego wnuka z domu, strzelano do niego z karabinu maszynowego, chłopiec miał zaledwie cztery lata, a może nie, kule mu się rozerwały, a sąsiad został postrzelony obiema rękami. Następnie wyjechali do ZSRR, jego córka pozostała, nadal mieszkając w Zanyi.
- Dlaczego w Zanyi rozstrzelano ludzi, a wieś spalono? Może ktoś z Zaniewa zabił Polaka lub zdradził ochronę, a potem wyszedł z lasu, by się zemścić?
A. K.: Nikt z nas nikogo nie zabił. Zastrzelono nas i torturowano, bo jesteśmy Białorusinami, bo nasza religia jest inna. Wy, śmierdzący Białorusini, macie miejsce tam, pod Moskwą, nie tutaj, mówili wiele razy. Trzeba wiedzieć, kogo tu mamy, „w szlachcie”, jak mówią ludzie, Polacy żyją. Księża w kościołach mówili im, że religia rosyjska nie uznaje Matki Bożej, a oni w to wierzyli i nadal to robią.
Wspomnienia P. M.: Wujek przychodzi do naszego domu i mówi, że wieś się pali. Jestem na podwórku i stoję na podwórku z karabinami. Powrót do domu! Usiądź wygodnie i nie wychodź! Wziąłem na ręce moje dwie córki, poszedłem z nimi na podwórko i pobiegłem przez ulicę do lasu. Zostałem postrzelony, kula trafiła mnie w klubie, wpadłam z córkami w bruzdę w ogrodzie. Moja siostra skądś przybiegła, zabrała dziewczyny i wyniosła je z wioski. Widzę moją matkę leżącą w ogrodzie, zabitą. Podczołgałem się do niej, stukając, ale się nie poruszyła. Leżałam obok mamy, nie wiem jak długo, aż usłyszałam ich krzyki: „Zbyurka! Zebrać! " Wieś płonie, idą ulicą, widzieli nas, jeden idzie, drugi idzie. „Matko dziwko, żadnych kul!” Potem przychodzi trzecia z karabinkiem, takim karate, wyrastającym z metra w kapeluszu. Strzela do swojej już martwej matki. Potem mnie zastrzelił. A potem, kładąc się, usiadłem i nie wiedziałem, co się ze mną stało. Jeszcze nic nie widziałem. Kula wybiła mi jedno oko, przeszła przez nos i dźgnęła drugie. To, jak mi później powiedzieli ludzie, utkwiło na chwilę na jednej żyle. Szli dalej, a ja siedziałem tam bez oczu, żywy. A ten karateka nie miał dla mnie dość amunicji.
Grób osób rozstrzelanych 2 lutego 1946 r. w Zanyi znajduje się dwieście metrów za wsią. Na początku lat 70. w miejscu tym wzniesiono tablicę pamiątkową. Wyryte są na nim 24 nazwiska. Najstarszy z zabitych ma 83 lata, najmłodszy ma 4 lata. To chłopiec, którego dziadek uratował i wydobył z płomieni, dopóki nie postrzelono mu rąk.
Zani spalił jeden z oddziałów tzw. „Przygotowania Akcji Specjalnej” (PAS), dowodzonego przez „Sztorm” (Romuald Rice). Oddział składał się z AK, którzy przybyli do Białegostoku z Wilna, a także z miejscowych Polaków.
- Proszę nie pisać naszych nazwisk w gazecie - prosili mnie mieszkańcy Zaneva. - Powiedzieliśmy ci wszystko tak, jak było. Ale nie zapisuj naszych imion. Niech żyją nasze dzieci, musimy żyć. Zrozum, że nie zastrzelili nas partyzanci z zagranicy, ale nasi sąsiedzi z okolicznych wiosek. Nie chcemy, aby ci, którzy nas wtedy zastrzelili, teraz się na nas zemścili. Kiedyś nazywano ich bandytami, teraz mówi się o nich, że są bohaterami, bo walczyli o wolną Polskę.
Słowa te spisałem 17 kwietnia 1990 roku w Zanach, na białoruskiej wyspie w Rzeczypospolitej.
Nie czuję nienawiści do Polaków.
Чытаць цалкамhttp://nn.by/?c=ar&i=104462
Чытаць цалкамhttp://nn.by/?c=ar&i=104462
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz